Odcinek 7: Neo-Covid

25 kwietnia 2021, godzina 20.45

Wychodzę z tych cholernych działek i szukam jakiejś apteki; noga mi puchnie - coraz z nią gorzej. Z tyłu ciągle słyszę megafony i krzyki. Dzieje się.

O dziwo, jest jakieś osiedle, na nim apteka; powinna być otwarta i jest – szyby pokryte pajęczyną pęknięć. Drzwi rozwalone, wyłamane łomem, albo czymś cięższym, bo stoją otworem. Wbite prawie do środka… ławką osiedlową, którą widzę porzuconą tuż obok, na trawniku.

Kuśtykam do wnętrza i widzę kompletny burdel. Porozwalane lady, poprzewracane krzesła; nikogo nie ma. Ostrożnie wchodzę za kontuar, zaczynam szukać jakiś środków przeciwbólowych; znajduję tylko zwykłe, takie, co można kupić w sklepie. Łykam od razu garść; powinno zrobić się trochę lepiej. Idę na zaplecze; kompletny chaos i ciemno, ale znajduję bandaże, usztywniacze i opatrunki. Okna ciągle przesłonięte roletami, próbuję włączyć światło, ale nie działa. Trzeba by znaleźć jakieś leki; szukam środków przeciwbólowych, przeciwzapalnych, przeciwgorączkowych, prawie nie znajduję, widać wszystko wzięli przede mną. Apteka jest przetrząśnięta do cna.

Ostrożnie owijam i usztywniam nogę; teraz mi łatwiej chodzić, nie kuleję przynajmniej. Nagle słyszę jakiś szelest, brzęk, pod oknem, zza którego sączy się już blask latań ulicznych. Kto tam jest?

Coś, albo ktoś leży za przewróconymi półkami. Ostrożnie zbliżam się do tego miejsca; trudno mi zachować ciszę, bo na podłodze pełno jest szkła z szyb, potłuczonych słojów i zgniecionych, zmiażdżonych nogami opakowań po lekach.

Pomału, krok, za krokiem; do diabła przydałaby się latarka. Zaglądam w miejsce, gdzie dwa przewrócone regały utworzyły coś na kształt namiotu i widzę leżącą na podłodze sylwetkę. Człowiek, starszy, w płaszczu, w kurtce. Słyszę jego jęk, charczenie. Co się stało?

Ostrożnie zbliżam się, powoli podchodzę z chrzęstem.

- Jak tam, żyje pan? – pytam.

Nagle obraca się w miejscu i ze zwiniętego w embrionalnej pozycji ludzkiego zewłoku przechodzi do ataku. Rzuca się na moje nogi, chwyta mocnym uściskiem, ciągnie do siebie.

- Puszczaj! Puszczaj, aaaa! – drę się. Widzę jego blade oczy, szarą, złażącą z policzków skórę i poszczerbione zęby, które wbija mi prosto w kolano.

Auuuu! Boli, do diabła, co on wyczynia…

He, he, he! Za dużo chińskich filmów o zombiakach widziałem w necie… Wyobraźnia pracuje, pewnie też byliście zaskoczeni?

To nie takie proste. Oczywiście, nic takiego się nie wydarza, leżący spoczywa tam, gdzie był, tylko charczy jeszcze głośniej. Dusi się, szarpie.

Neo-Covid, do diabła, pewnie ostatnie stadium, pytanie czy to ruska odmiana, zmutowana czy coś innego.

Nagle widzę, że z ust, oczu i nosa tego człowieka sączy się krew. Krwawi. Co to do biesa ciężkiego jest? Przecież nie takie są objawy Covida! Nawet tego nowego, na którego nie działa nic; chyba, że Chinole coś wymyślą. Zaraz, co on takiego mamrocze.

Jednak gość na podłodze charczy i dusi się naprawdę. Jednocześnie słyszę jego głos; wypełnia mi głowę… To już nieciekawie, może sam mam jakieś zwidy?

- Am… Amica… Amico…

Zrywam się z miejsca, wycofuję. Nie będę ryzykował, trudno, nie urodziłem się dobrym samarytaninem.

I znów to samo:

- Am… Amica… Amico… Pomo… cy…

Amica? Co to, jakiś lek? Nie znam, nie widzę nic takiego, a nie będę ryzykował kontaktu z chorym. Wycofuję się z ponurej apteki, wychodząc przez drzwi dzwonię jeszcze na numer alarmowy i nagrywam informację o całym zdarzeniu. Niech podeślą karetkę, ja nie mam już siły narażać na zakażenie Neo-Covidem, albo jakimś jeszcze gorszym diabelstwem. Na szczęście mam maskę. Zaraz zamieniam ją na nową.

Idę na ten cały Zieleniak, jest już prawie dziewiąta; dziwne, że jeszcze nie zamknięty. W środku kupa ludzi. Mało kupujących – za to na ulicy widzę wynędzniałych ludzi i rozłożone folie, koce, brezentowe płachty, a na nich całą masę towaru. Telewizory, plazma, komputery, części, nawet jakieś pralki. Dokoła szare, złe, zmęczone ludzkie twarze w maskach. Wszyscy proszą o parę złotych, wyprzedają się, bo nie ma pracy, gospodarka w rozsypce, można albo handlować, albo wyjść na ulicę rzucać kamieniami w gliny.

I tutaj także awantura. Pieprzona straż miejska już kogoś spisują, wynoszą towar, oczywiście – zakaz handlu ulicznego. Wokół gęstnieje tłum, słychać wyzwiska, zaraz będzie zadyma. Wolę na razie ominąć to miejsce szerokim łukiem.

Szukam Żółtego między straganami; to miejsce przywodzi mi na myśl sytuację, które już kiedyś widziałem – lata 90., uliczne stragany, szczęki, towary porozkładane na polówkach. Ruską mafię, porachunki i bimber.

Żółty jest; stoi samotnie na placyku między budą z chińszczyzną, a zamkniętą kwiaciarnią. W skórzanej kurtce, ćmi eko-papierosa obojętny na wszystko, wcale nie ma maski. To co teraz? Walić prosto do niego?

Pomóż tworzyć interaktywną historię, którą przygotowują dla was Jacek Komuda i Andrzej Pilipiuk, wybierając jedną z trzech poniższych wersji. Ta, która zbierze najwięcej głosów, zostanie rozwinięta w kolejny fragment DZIENNIKA CZASU ZARAZY. Pamiętaj jednak, żeby dokonywać właściwych wyborów. Zwróć uwagę na trzy wskaźniki kondycji bohatera: PSYCHIKA, ZDROWIE, PRZETRWANIE. W zależności od twoich decyzji mogą one wzrastać lub spadać. Bohater o niskiej PSYCHICE może popaść w szaleństwo, z niskim ZDROWIEM zarazić się korona wirusem, albo umrzeć z wyczerpania. Daj mu czasem odetchnąć.

W komentarzach poniżej wpisz Decyzja 1, Decyzja 2 lub Decyzja 3 i twórz z nami nowy świat.

 Psychika  Zdrowie  Przetrwanie

Decyzja 1
Idę prosto do Żółtego.

Decyzja 2
Rozejrzę się dokoła, może to podpucha?

Decyzja 3
--------------